poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Podsumowanie lipca.

Idąc za śladem innych bloggerów postanowiłam napisać, co takiego (względnie) ciekawego udało mi się osiągnąć w lipcu, co takiego zrobiłam, że aż sama dałabym sobie medal uznania. *fanfary*


Zacznijmy od książek?


Hm w zasadzie nie było ich tak wiele, jak przypuszczałam i miałam zamiar przeczytać, jednak chcąc nie chcąc uzbierał się całkiem niezły stosik. 
  • "Zielona Mila" recenzja
  • "Trzynaście powodów" recenzja
  • "Buszujący w zbożu" recenzja
  • "Dreszcz" J. Ćwieka
  • "Worek Kości" S. Kinga
  • "Keith Richards- SKAZANY NA ROCK AND ROLLA" B. Milkowski
  • Nie mam pojęcia czy to się liczy, lecz przewertowałam dokładnie od deski do deski tomik wierszy "To lubię..." A. Mickiewicza
  • "Ta którą nigdy nie byłam" M. Axelsson 
  • No i w końcu zabrałam się za "Grę o Tron"- jestem już w połowie :)
W zasadzie na 9 przeczytanych książek, napisałam tylko 3 recenzje, nie ma się czym chwalić. Z ręką na sercu, przysięgając na wszystkie rzeczy ukochane, obiecuję, że się poprawię. Kurde.


Seriale i wszystko inne co dałam radę wygrzebać w internecie


  • Tak jak i wcześniej napisałam skończyła przecudownie piękny serial (o zgrozo dlaczego nie ma kontynuacji?)- Breaking Bad. Nie będę się nad nim rozpisywać, wydaję mi się, że w ostatniej notce wyczerpałam temat.   sprawozdanie pozbawione sensu, zapraszam
  • Po zakończeniu BB i (mojej ukochanej) Gry o tron, nie chcąc bezczynnie ślinić się z nudów przed komputerem postanowiłam poszukać kolejnego godnego uwagi serialu. Nie wydawało mi się to prawdopodobne (no spójrzmy prawdzie w oczy Breaking Bad i Gra o tron), ale jednak stało się. Już nawet sama nie wiem jak, ale znalazłam w gąszczach internetu Orange is the new black (miejmy nadzieję, że wkrótce pojawi się o nim jakaś notka). 
"Projekt oparty jest na książce Piper Kerman i opowiada o Piper (Taylor Schilling), zaręczonej kobiecie mieszkającej na Brooklynie, której relacja z dilerką narkotyków (Laura Prepon) sprawia, że zostaje razem z nią aresztowana i skazana na więzienie. Nie mając doświadczenia z prawdziwym życiem, Piper próbuje przeżyć w środowisku bezwzględnych kobiet." - hatak.pl/



  • No a resztę czasu w internecie spędziłam hm mniej więcej tak: 



Już tak odbiegając od tematu internetu seriali i wszystkiego to jeszcze:


  • wyremontowałam pokój, czyt. wymalowałam każdą najdrobniejszą szczelinkę 
  • odbyłam najtrudniejszą wersję z edycji "zrób to sam"- składałam biurko, nadstawkę i regał z Ikei  
  • a także przeżyłam najpiękniejsze 2 dni mojego życia- Woodstock, o którym chciałam napisać jeszcze dzisiaj, ale z lekka nie wykalkulowałam wszystkiego i będę musiała to odwlec w czasie, jednak obiecujęobiecujęobiecuję, że to zrobię, kiedy tylko wrócę. 

A więc kończąc, jutro wybieram się w niesamowitą podróż do Włoch. Czekałam na nią chyba całe wieki i wierzcie mi lub nie, ale teraz cieszę się jak nigdy. Jak już z powrotem zawitam do Polski, zdam Wam bardzo szczegółową relację. NIEZAPOMNIANYCH WAKACJI! :3 




sobota, 26 lipca 2014

Lepiej nigdy nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie – zaczniecie tęsknić.







Tytuł: Buszujący w zbożu
Oryginalny tytuł: Catcher in the rye
Autor: J.D. Salinger
Wydawnictwo: ALBATROS
Liczba stron: 304












"(…) jeżeli ktoś umarł, to jeszcze nie powód, żeby go przestać lubić, zwłaszcza jeżeli to był ktoś tysiąc razy sympatyczniejszy niż inne znajome osoby, które żyją."





Spotkałam się z wieloma opiniami na temat tej książki i szczerze powiedziawszy były skrajnie inne. Można powiedzieć, że czytelnicy podzielili się na dwa obozy- jedni uwielbiają ją lub co najmniej darzą stonowaną sympatią, zaś drudzy łagodnie mówiąc, nie widzą jej zalet, głębi ani sensu, który autor starał się przekazać. Do której ekipy ja należę? Hm. Z początku wydawało mi się, że spiszę książkę na straty- akcja kompletnie mnie nie porwała, jednak im dalej brnęłam tym bardziej się do niej przekonywałam.

"Buszujący w zbożu" opowiada o historii młodzieńca imieniem Holden Caulfield, który (po mimo swej wielkiej inteligencji) został wyrzucony już z którejś z kolei szkoły. Powodem kolejnych wydaleń z internatów są realia otaczającego świata, a raczej ogromne obrzydzenie nimi. Główny bohater nie potrafi przeboleć, że Ziemia rządzi się zasadami, w których góruje próżność i pieniądze. W swoich licznych monologach nie daje nam cienia wątpliwości, iż gardzi lalusiami i bufonami, spotykanych na każdym kroku.
Wiadomość o wydaleniu ze swojego ówczesnego miejsca nauki przeważa szalę i chłopak postanawia uciec. Zabiera swoje manatki i bez żadnego pożegnania (nie licząc okrzyku w środku nocy "Śpijcie dobrze, głąby") ucieka w głąb miejskiej dżungli Nowego Jorku.

"Często mówię „cholera”. Może dlatego, że w ogóle mam niewyparzoną gębę, a może dlatego, że czasami zachowuję się dziecinnie jak na swój wiek. Wtedy miałem szesnaście lat – teraz mam siedemnaście – a czasem zachowuję się, jakbym miał trzynaście."


Czytając książkę "Buszujący..." całkiem polubiłam Holdena. Był zbuntowanym szesnastolatkiem owładniętym żądzą buntu. Owszem był opryskliwy, krytyczny oraz notorycznie kłamał, jednak idealnie zobrazował postać każdego nastolatka. Chociaż powieść została napisana już długi czas temu, to młodzież w ogóle się nie zmieniła.
Dzięki wielu monologom mogłam dostrzec, że w zasadzie pod tą gruboskórną obojętnością, a wręcz niechęcią do świata, kryje się kochający, naiwny starszy brat, który zrobi wszystko, dosłownie wszystko dla swojej siostrzyczki.
Co do akcji, nie toczy się ona za szybko, momentami może nawet za wolno, jednak pozwala ona wdrążyć się czytelnikom w świat Holdena, dzięki czemu czujemy się jakbyśmy razem z nim uciekali z internatu, 
podróżując w oparach dymu papierosów przez zakamarki Noweg Jorku.

"W każdym razie wyobraziłem sobie gromadę małych dzieci, które bawią się w jakąś grę na ogromnym polu żyta. Tysiące malców, a nie ma przy nich nikogo starszego, nikogo dorosłego… prócz mnie, oczywiście. A ja stoję na krawędzi jakiegoś straszliwego urwiska. Mam swoje zadanie: muszę schwytać każdego, kto się znajdzie w niebezpieczeństwie, tuż nad przepaścią. Bo dzieci rozhasały się, pędzą i nie patrzą, co tam jest przed nimi, więc ja muszę w porę doskoczyć i pochwycić każdego, kto by mógł spaść z urwiska. Cały dzień, od rana do wieczora, stoję tak na straży. Jestem właśnie strażnik w zbożu. Wiem, że to wariacki pomysł, ale tylko tym naprawdę chciałbym być."


Ocena: 7/10

piątek, 18 lipca 2014

"Say my name."

Wiem, wiem. Stosunkowo dawno nie pisałam, można powiedzieć, że w końcu opuściłam moją norkę z bezprzewodowym internetem i po prostu zaczęłam korzystać z wakacji. Jednak to nie o tym chciałam w tym poście pisać.



Breaking Bad






Twórcy: Vince Gilligan

Liczba odcinków: 62
Liczba serii: 5
Reżyseria: Vince Gilligan Adam Bernstein

Scenariusz: Vince Gilligan

Muzyka: Dave Porter
Zdjęcia: Reynaldo Villalobos
Lata emisji: 2008 – 2013

"Yeah, Mr. White! Yeah, science!" – Jesse Pinkman ”


Tak jak wcześniej wspominałam, od czasu do czasu mam w planach odstąpienie od koncepcji książkowej i skupienie na czymś innym mojej uwagi. I oto, chyba w końcu nadszedł na to moment.
Jeszcze w roku szkolnym rozpoczęłam oglądanie serialu. Jedna koleżanka poleciła mi go, obrazując to mniej więcej tak: "Jeżeli tego nie obejrzysz, to na serio nie mamy o czym rozmawiać". No jak widzicie, taka  groźba zmusiła mnie do rozważenia opcji zainteresowania się "Breaking Bad". Jedak ku mojemu zdziwieniu, druga dziewczyna powiedziała, że ten serial mnie zniszczy, rozwali i przestanę żyć na co najmniej tydzień. Szczerze? Roześmiałam się. Jak to możliwe? Pewnie przesadza, lecz wtedy nie wiedziałam w co się pakuję, bo rzeczywiście oglądając ostatnie odcinki wyplułam moje płuca, krzycząc jak nienormalna w poduszkę o 3 nad ranem.

'He's a great father, a great teacher. He knows like everything there is to know about chemistry. He's patient with you, he's always there for you. He's just decent. And he always does the right thing and that's how he teaches me to be.'


Jesteśmy w Albuquerque w Nowym Meksyku, tutaj mieszka wraz ze swoją rodziną- kochającą żoną oraz synem, Walter White niedoceniany nauczyciel chemii. Tworzą niemal obrazek udanej rodziny, wszystko jest tak idealne, że aż masz tego dość. Jednak nic nie może być do końca idealne, prawda? Całą ich swoistą sielankę burzy zdiagnozowana choroba u Waltera- nieoperacyjny rak płuc. Ich życie zaczyna powoli legnąć w gruzach, kawałek po kawałeczku. Jak nie trudno się domyślić nie jest łatwo utrzymać rodzinę z marnej nauczycielskiej pensji, a jeśli do tego jeszcze dochodzą koszty związane z leczeniem, możemy śmiało uprzedzić los, spakować manatki i szukać wygodnego miejsca pod mostem. Tego właśnie najbardziej obawiał się nasz główny bohater. Jego priorytetem była rodzina, za wszelką cenę ma zapewnić im godny byt, gdy go zabraknie. Takie właśnie myślenie, zmusza go do drastycznych kroków. Schodzi na przestępczą drogę i razem ze swoim byłym uczniem Jessem Pinkmanem zaczyna wyrabiać i sprzedawać metaamfetaminę.

Jest to jeden z głównych i kluczowych wątków serialu, jednak fabuła rozgałęzia się na pomniejsze, obrazujące jakby wewnętrzne życie poszczególnych bohaterów.
Nie będę tutaj się rozpisywać jak "Breaking Bad" wpłynęło na moje życie, czego mnie nauczyło, bo to po prostu nie ma sensu, nie w tym wypadku. Ja nawet nie wiem jak miałabym to zrobić. Ugh. "BB" zjadło mój mózg, przeżuło i wypluło z powrotem. Z początku nie miałam pojęcia, że głupi, idiotyczny serial potrafi coś takiego zrobić. Teraz sama się plączę w moich myślach i uwierzcie mi, że właśnie gestykuluję i mówię do własnego odbicia, powracając myślami do momentów gdy cała historia miała się ku końcowi.
Nie opisałam tego za kolorowo, serio, jednak z ręką na sercu obiecuję Wam, że jeśli obejrzycie ten serial nie pożałujecie, lecz robicie to na własną odpowiedzialność, możliwe głębokie uszczerbki w światopoglądzie, w sercu i odwodnienie spowodowane nadmiernym płaczem (ZAOPATRZCIE SIĘ W CAŁĄ ZGRZEWKĘ WODY)

Ocena: skrzywdziłabym to dzieło i miałabym wyrzuty sumienia, gdybym wepchała to w ciasne ramy jakiejkolwiek oceny, przepraszam. Ale jest to niesamowity, nieprawdopodobny, fantastyczny, wzruszający serial (właśnie wylałam na siebie kawę z tych emocji, brawo).



wtorek, 8 lipca 2014

Miałam trzynaście powodów, by się zabić, jeżeli słuchasz mnie teraz, oznacza to, że jesteś jednym z nich.






Tytuł: "Trzynaście powodów"
Oryginalny tytuł: "Thirteen Reasons Why"
Autor: Jay Asher
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis Poznań
Liczba stron: 272












"Nikt nie wie ze stuprocentową pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu innych. Bardzo często nie mamy choćby bladego pojęcia. Mimo to robimy, co nam się żywnie podoba."


Nigdy wcześniej nie słyszałam o takim człowieku jak Jay Asher, na książkę wpadłam totalnie przypadkowo. Przeczytałam może góra 2 recenzje i postanowiłam, że zabiorę się za nią. Kierowała mną głównie ciekawość zważywszy na to, że jest to podobno mocny debiut wyżej wspomnianego pana.

Książka (jak możecie zauważyć, patrząc na tytuł postu) skupia się na historii dziewczyny, która popełniła samobójstwo. Miała ona całkiem nowatorski pomysł na swój list pożegnalny. Nagrała 6 kaset, skierowanych do poszczególnych osób, które nie przebierając w słowach, mniej lub bardziej przyczyniły się do nieodwracalnej decyzji dziewczyny.
Pewnego dnia nasz okładkowy bohater, Clay Jensen, jak zawsze wraca tą samą drogą ze szkoły do domu. Wydaje się być taki sam dzień jak inny od śmierci jego koleżanki z klasy. Dzień przepełniony smutkiem, który nieporadnie starał się zdusić w zarodku. Jednak nie tym razem, tych 24 godzin już nigdy nie wymażesz ze swojej głowy. Na zawsze pozostanie w tobie, rozdrapując i tak już okropnie rozszarpane rany.
Godzinę po zakończeniu zajęć przed drzwiami wejściowymi czeka na niego paczka wielkości pudełka po butach. Kierowany ciekawością rozdziera zabezpieczające wnętrze papiery. Może oczekuje, że coś wygrał? Może myśli, że to zwykła pomyłka? Za niecałą chwilę, wiele by dał, aby okazało się, że to jedna z tych opcji.
W środku znajdują się kasety o nieznanej zawartości. Zaintrygowany przesyłką zbiega do garażu, gdzie znajduje się miniwieża, kupiona na wyprzedaży. Wkłada pierwszą do odtwarzacza. Skąd wie w jakiej kolejności powinien je odsłuchać? Na każdej z nich w prawym rogu nabazgrano cyferkę granatowym lakierem do paznokci.
Czeka chwilę, gdy słyszy już pierwsze słowa, całe jego ciało drętwieje, a myśli zaczynają się plątać w więzy, których zdaje się, że nikt nie rozplącze.

"Siema, dziewczyny i chłopaki. Mówi Hannah Baker. (...) zamierzam wam opowiedzieć o swoim życiu. A konkretniej, dlaczego moje życie się skończyło. Bo skoro słuchacie tych taśm, jesteście jednym z powodów"


Książka pokazuje nam (moim zdaniem w trochę przerysowany sposób, aczkolwiek jak najbardziej trafny) jak każde zachowanie wpływa na drugiego człowieka. Nawet niewinne igraszki z jego uczuciami, jeśli zostaną podchwycone przez inne osoby, mogą się przyczynić do przykrych sytuacji. I co gorsza nie dotyczy to tylko nastolatków, ale także i dorosłych. Dziewczyna w akcie desperacji skierowała się do jednego z nauczycieli i w dość dosadny sposób oznajmiła swoje zamierzenia. A co pan profesor zrobił? Bez najmniejszego sprzeciwu pozwolił jej wyjść z gabinetu, nawet się nie odwracając za nią. Myślałam, że w tamtej chwili go rozszarpie, choć zdawałam sobie sprawę, że to tylko fikcyjna postać. No ale zastanówcie się. Co by się stało, gdyby zatrzymał Hannah i w drastyczny sposób zobrazował, jak bardzo skrzywdzi swoim uczynkiem każdego znajomego. Jak tykająca bomba wybuchnie, wystawiając na próbę małżeństwo, zdrowie psychiczne swoich rodziców, których tak bardzo przecież kocha. Jak cholernie jest samolubny ten czyn.
Po mimo przewodniego tematu książki, można również spostrzec wewnętrzne życie każdego amerykańskiego liceum. Liczne imprezy, libacje do nieprzytomności, a nawet gwałty. Patrząc jednak z optymistycznej strony w opowieści zachodzi również moment na miłość, niełatwą i nie do końca wymarzoną, ale miłość, która chociażby na te kilka chwil, daje nam odetchnąć od problemów.
Ogółem podsumowując lektura była całkiem przyjemna i wciągająca. Nie było w niej za wiele alegorii czy symboli, więc nie przysporzyła mi "kłopotów" z rozszyfrowaniem treści. W większość recenzji, na które się natknęłam, opisane zostało jak rzewnie nad tym czytelnicy płakali, jednak mnie bądź co bądź to nie wzruszyło (po mimo, że tematyka utworu nie skłania do śmiechu).
Wracając jeszcze do sposobu przedstawienia historii. Bardzo płynnie przeplatają się tu treści taśm i wydarzenia teraźniejsze z Clay'em w roli głównej, co w zasadzie dodaje uroku powieści.

Ocena: 7,5/10 

sobota, 5 lipca 2014

Au revoir, mon ami.

"Zielona Mila" Stephen King







Tytuł: "Zielona Mila"
Oryginalny tytuł: "The Green Mile"
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Klub Świat Książki
Liczba stron: 415









"Miłość pośród ruin. Niektórym z was wyda się to może śmieszne, innym groteskowe, ale powiem wam jedno, przyjaciele: nawet dziwna miłość jest lepsza od braku miłości."


Nawet nie wiecie jak trudno pisać mi tą recenzję. Książkę zamknęłam zaledwie 5 minut temu, a wiem, że potrzebuję przynajmniej 5 lat, żeby się po niej otrząsnąć. Jestem rozwalona na milion malutkich kawałeczków. Stephen każdą pojedynczą literkę, każdą przerwę, każdy przecinek wymierzył prosto w moje serce, śmiało można to uznać za zbrodnię zaplanowaną. Przeszyły je na wylot, tak by w końcu pozostał tylko marny skrawek. Będzie to nieskładne, nieporadne i z góry za to przepraszam.
Paul Edgecombe, niegdyś główny strażnik w stanowym więzieniu Cold Mountain, teraz niedołężny staruszek zamieszkujący w domu opieki Georgia Pines. Jest rok 1999, a on z zaciekłością małego dziecka udaje się w ucieczkę przed starczą demencją do 1932.
Znajduje się na Zielonej Mili, w miejscu w którym najokropniejsze szumowiny odbywają swój ostatni spacer. To właśnie tutaj grube, betonowe ściany cel co noc wysłuchują tajemnice gwałtów, licznych morderstw czy rabunków. Nie raz te zwierzenia przepełnia duma, pycha, a jednak najczęściej (ku zaskoczeniu) ogromny smutek ściskający za gardło.
Po mimo faktu iż przestępcy zostali skazani na śmierć przez krzesło elektryczne, jest to więzienie jak każde inne. Z szefem (jak już wcześniej wspominałam) Paulem Edgecombe oraz jego towarzyszami, m.in. Brutal Howell czy Percy Wetmore. Tego ostatniego zadusiłabym własnymi rękoma i wyżłopała tępą łyżeczką jego serce, a przynajmniej to co powinno się w tym miejscu znajdować. Dlaczego? Sami się przekonacie po przeczytaniu tej lektury. 
Jednak pewnego upalnego dnia zakład przeżywa zdarzenie, które permanentnie zmieni życie każdego uczestnika tej historii. Do więzienia przybywa nowy więzień, John Coffey.


"- Jesteś w takim razie szczęściarzem! Rozumiesz dlaczego?
- Chyba dlatego, że jeśli człowiek nie pamięta, kto go skrzywdził, nie zawraca sobie tym głowy w nocy - odparł John Coffey z tym swoim południowym akcentem."

Murzyn miał ponad 2 metry długości, a co za tym idzie niewyobrażalnie wielką każdą część ciała. Pewnie sądzicie, że rozbił już niejedną czaszkę swoją stalową dłonią? Nawet nie wiecie w jakim głębokim błędzie się znajdujecie. John był potulny niczym baranek, rozpisywać się na ten temat nie będę, jednak zaręczam Wam, że ten człowiek nie potrafiący zawiązać sznurowadeł bał się panicznie chociażby światła, a każdą kolejną noc moczył swoją twardą pościel, lecz nie tym o czym myślicie. Zaścielał ją hektolitrami łez. Wszystko pięknie, ładnie, ale dlaczego jest w więzieniu? Otóż brutalnie zgwałcił dwie dziewczynki. Ich (wcześniej) blond włoski na zawsze miały już mieć czerwony odcień. Właśnie w takim stanie, z krwawymi główkami podtrzymywanymi przez wielkie łapska Johna, je znaleźli. Olbrzym kołysał się nad martwymi ciałkami, szepcząc "Nie mogłem nic pomóc. Próbowałem to cofnąć, ale było za późno.", a jego łzy zdawały momentalnie parować z powodu ogromnego upału.

"Zabił je ich wzajemną miłością. To samo dzieje się każdego dnia. Na całym świecie."


Ta książka mną tak strząsnęła, że nawet nie mam pojęcia od czego zacząć. To może od początku, co? 
Oglądałam film jako mała dziewczynka, niewiele wtedy rozumiała, więc zdołałam zaczerpnąć tylko marny ułamek z tej historii. Lecz po mimo mojego młodego wieku, zalewałam się łzami na każdej egzekucji. Dokładnie to pamiętam.
Do przeczytania książki zbierałam się latami. W końcu wzięłam się za siebie, zabrałam plecak i dziarskim krokiem ruszyłam do biblioteki. Nie wiedziałam w zasadzie czego się spodziewać. Czy lektura będzie zbliżona do filmu, czy też kompletnie od niego odbiegnie? Czytywałam już wcześniej Kinga, jednakże nie wiązałam go z gatunkiem literackim, przy którym roniłam słone krople.
Widziałam, że będę potrzebowała niezbędnego ekwipunku i przed zagłębieniem się w morza liter, zrobiłam sobie gorącą herbatę i po mimo ogromnego upału otuliłam się kocem. Pochłaniałam stronę za stroną, chcąc więcej i więcej. Z hipnozy wynurzyła mnie godzina na zegarku. "Już dawno powinnam być w tramwaju!" Wybiegłam z książką pod pachą. Gdy tylko znalazłam wolne miejsce na nowo otworzyłam książkę i właśnie wtedy niefortunnie dotarłam do momentu nieszczęsnej egzekucji. Tak jak i parę lat wcześniej momentalnie zalałam się łzami. Już nawet nie zważałam, że połowa ludzi patrzy się na mnie jak na idiotkę (a powinni zamiast tego rzucić mi koło ratunkowe, bo tonęłam w morzu, które sama wytworzyłam). Ja musiałam po prostu dobrnąć chociażby do końca rozdziału, a może nawet przeczytać jeszcze drugi, no ewentualnie jakby starczyło czasu to jeszcze siódmy. Kurde, nie ukrywam, że na ostatnich stronach nie wyglądałam inaczej.
Pomijając już moje osobiste odczucia, książka pokazuje nam bardzo wiele aspektów naszego życia. Obrazuje chociażby w najprostszy sposób jak wygląda starość, która spotka prędzej czy później każdego, bo właśnie w tym okresie będziemy potrzebowali największej dawki miłości. Dzięki tej lekturze możemy również zauważyć jak z pozoru złe rzeczy są przysłowiowym dobrem, tylko trzeba naprawdę bardzo mocno chcieć je dostrzec.


Ocena: 10/10 (znowu...)

czwartek, 3 lipca 2014

"Ten odór był zbyt ckliwy, aby być zapachem śmierci."

"Przekleństwa niewinności" Jeffrey Eugenides








Tytuł: "Przekleństwa niewinności"
Oryginalny tytuł: " The Virgin Suicides"
Autor: Jeffrey Eugenides
Liczba stron: 200
Wydawnictwo: SONIA DRAGA






Przedmieścia Detroit, lata 70. To właśnie tutaj mieszkają ekscentryczne siostry Lisbon: Therese, Mary, Bonnie, Lux i Cecilia. Zdawać by się mogło, że w swych smukłych sylwetkach chowają tajemniczą substancję, która przyciąga wzrok każdego sąsiada, jednak złudnym stwierdzeniem jest to, że ich życie powinno być usłane różami. Nie chodzi tutaj o sytuację materialną, no przecież ileż może zarobić ojciec nauczyciel? Rozchodzi się głównie o to, że w swoich dziwactwach i nucie tajemniczości same się zagubiły. Pierwszą ofiarą padła najmłodsza Cecilia.
Po jej nieudanej próbie samobójczej, już nie tylko mężczyźni, ale całe miasteczko skierowało na rodzinę swój ciekawski wzrok. Członkowie rodziny nie mogli nic poradzić na wszechogarniające plotki, przełknęli głośno ślinę i z podniesioną głową, łącznie z trzynastolatką z bandażami na nadgarstkach, ruszyli na przód w stronę normalnego życia. Jednak Cecilia nie dała za wygraną. Niedługo po powrocie ze szpitala, zmusiła krewnych do wylewu wodospadów łez. Razem ze swoją nierozłączną przyjaciółką- poprutą suknią ślubną rzuciła się z okna. Niektórzy uważali, że miała ze sobą walizkę. Może chciała uciec?

" W zasadzie mamy tu do czynienia z typową marzycielką. Z kimś, kto nie ma kontaktu z rzeczywistością. Skacząc z okna, prawdopodobnie sądziła, że pofrunie."


  Po zniknięciu jednego ogniwa, codzienność sióstr diametralnie się zmienia. Dostają bezterminowy szlaban na życie. Rodzice znosząc żałobę, zakazują im wyjść z domu, nawet do szkoły, zabraniają widywania się z jakimikolwiek znajomymi. Te wszystkie poczynania opiekunów wzmagają tylko (już i tak wielkie) zainteresowanie u chłopców. Od teraz każda informacja o nich, każde wspomnienie, przelotny widok rąbka spódnicy, staje się warty więcej niż bogactwa całego świata. Starają się przed samym sobą udowodnić, że dziewczyny nie są wymysłem ich wybujałych, nastoletnich fantazji.
Skupieni tylko i wyłącznie na własnej obsesji, nie zauważają jakie skutki niesie za sobą tragiczne wydarzenie. Samobójstwo Cecilii odbiło się głośnym echem po całym stanie. Natłok informacji uderzył do głów zdesperowanym nastolatkom, którzy poszli w ślady trzynastolatki, rozpoczynając przy tym "rok samobójstw".

"Otul ją szczelnie, nie dopuść gromkiego śmiechu
Radości, nie dopuść cichych westchnień.
Ona nie ma pytań, ona nie ma odpowiedzi."


Książka w swojej niezwykłości opowiada w drastyczny sposób przede wszystkim o dorastaniu i o problemach związanych z nim. Nazbyt opiekuńcza matka oraz nieporadny ojciec zostali mieszanką wybuchową powodującą okropną katastrofę. Nie potrafili poradzić sobie ze śmiercią córki, przecież nie powinno być tak, by to rodzice przeżywali dziecko. Lecz w zasadzie (moim zdaniem) nie w tym tkwi meritum sprawy. Głównie chodzi o obojętność publiki, obserwującej przebieg akcji. Każdy kolejny człowiek z okropną zaciekłością rozgrzebywał rany, by tylko doszukać się ciekawych kąsków, o których miło by było poplotkować przy herbatce. Zdawali się nie przejmować wydarzeniami, po mimo, że większość z nich wylała nie mniej łez niż rodzice, nie przespała miliony nocy. Wszystko to jednak wydaje się okropnie fałszywe. Dlaczego nikt nie podał pomocnej ręki? Dlaczego nikt nie był na tyle zawzięty, by uratować rodzinę tonącą w bagnie przeszłości? Jeffrey Eugenides w rozpaczliwy sposób przedstawia nam obraz własnego egoizmu, przybliża rozterki młodych ludzi oraz obraz mechanizmu ludzkiego, w jaki sposób reagujemy na trudne dla nas sytuacje.
Z ręką na sercu przyznam, że jest to jedna z moich ukochanych książek. "Przekleństwa" zostały także jako jedyne przeczytane przeze mnie dwukrotnie. Nie ukrywam, że nie raz lektura przerosła mnie i musiałam ją zamknąć, by pozbierać myśli i zastanowić się nad postrzeganym światem. Tak jak i rodzice sióstr nie mogłam zapomnieć o ich historii, zalęgła się ona w mojej głowie na parę dobrych tygodni. Przerażał mnie tragizm, ale i prawdziwość opowieści, lecz po mimo tego momentami zaśmiewałam się do łez. Nie jest to łatwa książka, jednak gorąco polecam ją każdemu :)

Ocena: z czystym sumieniem 10/10


środa, 2 lipca 2014

Miejsce na ambitne powitanie

Hm nie wiem jak powinnam zacząć, a zwyczajne "cześć" wydaje się dosyć dziwnym rozwiązaniem... Tak więc chcąc uniknąć dalszych rozterek, po prostu sprytnie ominę wstęp i przejdę do sedna sprawy. Nie miejcie mi tego za złe, proszę.
No to tak, stworzyłam tego bloga, przeżywając przy tym największe męczarnie (kiepski ze mnie informatyk, a jako przekorny człowiek wystrzegam się jak ognia instrukcji i rad innych), by móc się z Wami (ekhem miejmy nadzieję, że będę miała jakiś czytelników, jezuu jak to poważnie brzmi) dzielić moimi przemyśleniami na temat książek. Nie trudno zauważyć po szablonie, że właśnie taka tematyka będzie tutaj górować, jednak nie tylko. Od czasu do czasu postaram się urozmaicić repertuar wspominając o sprawach, które na bieżąco wejdą mi do główki. Tak ogółem rzecz biorąc postaram się co najmniej co tydzień coś tutaj pisać, jeśli tylko nie dotrzymam terminu możecie mnie śmiało zlinczować czy cokolwiek innego Wam przyjdzie do głowy, byleby nie za bardzo bolało, proszę ;-;
Skąd w ogóle pomysł?   W zasadzie od dawna planowałam takie przedsięwzięcie, jednak co rusz odwlekałam to w czasie. Usprawiedliwiałam się sama przed sobą, zapychając sumienie marnymi wymówkami. Brak czasu. Szkoła. Obowiązki. Blablabla. A tak naprawdę permanentnie przykleiłam się do wygodnego fotela i 24 godziny na dobę błąkałam się po internecie. Teraz już koniec wymówek- nastały wakacje. Masa wolnego czasu, który zgodnie z postanowieniem spędzę na czytaniu książek, a następnie ich recenzowaniu.
Tak już w zasadzie kończąc, chcę Wam tylko powiedzieć, że jeżeli chcecie możecie do mnie śmiało pisać :) Umieszczę mój numer gg i walcie drzwiami i oknami, jeśli najdzie Was ochota. Tutaj na blogu raczej będę przedstawiać się jako Halahhi nie miejcie mi tego za złe, ale jednak wolę utrzymać swojakom anonimowość.
A teraz jak na razie się żegnam, za niedługo powinna się pojawić pierwsza recenzja jednej z moich ulubionych książek :)